Strony

22.4.15

Spotkanie - oneshot

   14:58. Trzy minuty po ostatnich zajęciach. Minęła boisko, a następnie bramę oddzielającą szkołę od reszty miasta. Jej dłonie zaczęły się trząść, na czoło i kark powoli występowały kropelki potu, a nogi z każdym krokiem stawały się coraz cięższe. „Wcale nie chcę tego robić, nie mogę tego zrobić, boję się” - myślała.
Jeszcze parę godzin temu wszystko było w porządku. Stabilnie?
   Większość młodych ludzi nie lubi chodzić do szkoły i często opuszcza zajęcia, odpisując potem tematy od rówieśników. W tym przypadku było inaczej. Dolores nie znosiła omijać dni szkolnych, choć na samą myśl o codziennym wchodzeniu do tego budynku przeszywa ją dreszcz. Dlaczego? Nauka nie stanowi problemu,
a nauczyciele są neutralni, jak zwyczajni ludzie. Gorzej jest z samymi uczniami. Ich postępowanie można porównać jedynie do zachowania bandy rozwścieczonych zwierząt - nieważne czy to przerwa, czy lekcja. Dolores nigdy nie była lubiana - głównie z powodu swego aspołecznego sposobu bycia. Jednak dopiero
po przeniesieniu się do tej szkoły zaczęły się większe problemy. Przez wszystkie poprzednie lata nauki pozostawała niezauważalna, lecz tego konkretnego dnia się to zmieniło.
Dolores posiadała tylko jedną koleżankę. Wcale jej nie lubiła - służyła ona do ewentualnego pożyczenia notatek. Uważała, że dodatkowe osoby do towarzystwa są kompletnie zbędne.
W każdym razie wychodząc dziś z klasy po którejś lekcji, zaczepiła ją właśnie ona.
 - Dolly! - krzyknęła z drugiego końca korytarza, pędząc w jej stronę.
 - Sofio - mruknęła ta ze znużeniem.
 - Musisz mi pomóc! - jęknęła i zaczęła snuć swoją historię, jak to wkręciła się w handel i narkotyki. Zdesperowany dzieciak pod wpływem masy, dla pieniędzy, uznania czy przez uzależnienie może robić naprawdę niezrozumiałe rzeczy. Zaczęła coś nerwowo szeptać i mówić o heroinie, ale w gruncie rzeczy Dolores zrozumiała jedynie tyle, że jest jedynym ratunkiem Sofii. Fitch, która przecież zawsze była rozsądna, o dziwo, przyjęła propozycję. Głównie dla jej notatek z biologii.
   I tak właśnie, z tej niewyjaśnionej niechęci połączonej z empatią do ludzi, Dolores Fitch znalazła się w tym miejscu. Szary chodnik, po którym stąpała, zdawał się nie mieć końca. Mijane domy i sklepy wydawały się być takie same. Uczucie stresu wcześniej Dolly znała głównie z definicji, lecz teraz czuła jakby była chodzącym kłębkiem nerwów. Sofia nie dała jej żadnych pieniędzy ani "towaru". Brr...
Dreszcz przebiegł po plecach dziewczyny. Już po paru minutach znalazła się przed wejściem do właściwego budynku. Scena musiała wyglądać dziwnie - wyraźnie zdenerwowana dziewczyna przed automatycznymi drzwiami, mijana przez klientów z dziećmi w sklepowych wózkach. Tak, zdecydowanie komicznie. „I bardzo podejrzanie” - zauważyła Fitch. Nałożyła kaptur na głowę, po czym prędko weszła do środka.
 - Nie, nie, kaptur w ogóle odpada - mruknęła do siebie, zrzucając go. Słyszała w uszach dudniące serce. Bezmyślnie wbijała paznokcie w wewnętrzną część dłoni. „Jeszcze możesz się wycofać, możesz się wycofać...”
 - Wcale nie. – zdecydowała.
Mówienie do siebie jest dziwne, a już na pewno w miejscach publicznych.
   Galeria z zewnątrz była znacznie mniejsza, lecz może to przez natłok ludzi wydawała się wielkością przypominać jakieś zamczysko XXI wieku. Miejsca, gdzie ludzie zachowują się głośniej niż zwykle, gdzie masy wpadają i wypadają z dziesiątków sklepów, gdzie wszyscy, gdzie każdy człowiek spieszy się nie wiadomo dokąd, po co i dlaczego, Dolores zdecydowanie omijała szerokim łukiem.
  - Coffee Heaven, Coffee Heaven...
   Od razu po wejściu ruszyła do ruchomych schodów. Wznosząc się ślimaczym tempem na pierwsze piętro, Dolores przykuła wzrok do jednej z kafejek w górze. Szyba, która odgradzała jadłodajnię od reszty galerii mogła świetnie posłużyć jako lustro. Fitch przejrzała się swojej bladej, unikającej słońca cerze, kościstym dłoniom z długimi palcami, wystającymi z rękawów "maminego" swetra oraz nierówno obciętym, czarnym włosom sięgających obojczyków. Prędko odwróciła wzrok na mężczyznę przed nią. „Nowa, ciemna teczka wykonana ze skóry, bez śladów użytkowania. Ważne jest, żeby zająć czymś umysł, czymkolwiek. Ma na sobie garnitur. Zadbany, również nowy, ale nie za drogi. Perfumy średniej klasy. Włosy wzorowane na fryzurach maklerów z Wall Street. Spinki przy mankietach ze sztucznym diamentem, uh, tragedia”.
- Młody biurowiec, zmierza do jakiejś kawiarni, chce kolejnej porcji kofeiny. Nuda - szepnęła do siebie.
Jej mózg zrozumiał to dopiero po chwili, ale na szczęście mężczyzna niczego nie zauważył. Zanim Fitch przeniosła wzrok na inny obiekt, w jej kieszeni zawibrował telefon.
"Jesteś na miejscu? Wszystko gra? Nie żądał drugiej opłaty?" – brzmiał SMS od Sofii.
 Nim Dolores zdążyła zastanowić się, czy warto odpisywać, dotarła na miejsce. Wydawało jej się, że wygląda tak samo jak parter, a różni się jedynie szyldami.
- Coffee Heaven, gdzie jesteś? – mruknęła.
Wzrok dziewczyny błądził po obu stronach w poszukiwaniu celu. Wsadziła ręce w kieszenie starej, jeansowej kurtki, po czym przyspieszyła kroku. Ważne jest unikanie zetknięć z innymi ludźmi, nikt nie wie, gdzie wcześniej byli i co robili. Zresztą sam niepotrzebny kontakt jest zły i dziwaczny. Obce osoby nie są niczym niezwykłym albo interesującym, obce osoby się omija, prosta zasada.
   Dolores chciała usiąść i po prostu poczekać, jednak rozum, który przyswoił zbyt dużo kryminalnych powieści, nakazał jej nie wzbudzać podejrzeń i zamówić kawę jak każdy normalny człowiek. Lewa, prawa, lewa, prawa. Bez nerwów. No tak, bez nerwów. W końcu kto by się denerwował na spotkaniu z dilerem narkotyków?
 - Dzień dobry, co pani podać? – odezwała się ekspedientka.
Fitch natychmiast porzuciła przemyślenia i spojrzała na kobietę przed sobą. Szczupła dziewczyna, nie więcej niż 22 lata. Długie blond włosy, niefarbowane, związane ciasno w koński ogon. Czerwona czapeczka i firmowy fartuch. Biały, ładny, wyćwiczony uśmiech. Jest tak dobry, że na pewno większość myśli, iż jest szczery. Ma białe zęby - nie pije kawy, niebieskie oczy, podkreśliła je makijażem, uroda wskazywała na duńskie korzenie, ale jeden z rodziców musiał...
- Emm... - Dolores próbowała zachować spokój. - Chciałabym... To znaczy, dzień dobry... Em... Ja chciałam poprosić espresso z cynamonem i... Yyy... Dziękuję.
Fitch zajęła miejsce z najlepszym widokiem na kawiarnię i spojrzała na zegarek na nadgarstku. Wskazówka jakby stanęła w miejscu pozwalając, by Dolores zadręczała się pytaniami bez odpowiedzi.
Wtem usłyszała jak kolejny klient przechodzi przez próg kawiarni. Nowo przybyły nie wyróżniał się strojem. Ciemne jeansy, t-shirt i bluza. Ciemne włosy, niestrzyżone od dłuższego czasu. Z daleka jego twarz była prawie normalnego koloru, może tylko trochę wychudzona i dziwnie blada. Mógł być rówieśnikiem Dolores.
- To pewnie on - po raz kolejny tego dnia odezwała się do siebie.
Jeszcze raz spojrzała na chłopaka, od nowa, inaczej, szukając jakiegoś szczególnego znaku pozwalającego go określić. Może jakaś blizna, znamię... Nic. Kompletna pustka. Nawet nie przypominał żadnej ze znajomych osób.
- Przepraszam – usłyszała głos niedaleko siebie. – Mogę się przysiąść?
Chłopak z uśmiechem patrzył na minę Fitch, gdy ta na niego spojrzała. Zauważyła, że brunet w prawej ręce niesie kubek z kawą, a lewą chowa w kieszeni bluzy. Jest zaciśnięta. Musiał trzymać w niej… W normalnym przypadku Fitch zabrałaby kawę, nieudolnie posłała danemu człowiekowi uśmiech i z pośpiechem ruszyła
w stronę wyjścia. Tym razem nie mogło być tak łatwo. Cel uświęca środki.
„Właśnie załatwiasz jakiemuś nieletniemu twarde narkotyki, które w krótkim czasie zakończą jego żywot tak czy owak albo przynajmniej w jakimś stopniu się do tego przyczynią. Brawo, Fitch” - skarciła się w myślach. Kiwnęła więc głową, a nieznajomy zajął miejsce naprzeciw niej.
- Przyszłam tutaj, by... hm, odebrać przesyłkę - powiedziała od razu.
Jej głos drżał, lecz była pewna swego. Z kolei chłopak był bardzo spokojny i opanowany. Wziął do ręki saszetkę z cukrem, a następnie wsypał jej zawartość do kawy. Zaczął mieszać płyn łyżeczką i w końcu podniósł wzrok na Dolores. Cały czas na twarzy miał delikatny uśmiech.
- Mnie też jest miło cię poznać - powiedział. - Jestem Dorian.
„Dorian” – starała się zapamiętać.
- A ja Josephine – skłamała. - Posłuchaj, nie chcę tego przedłużać. Po prostu daj mi to, po co tu oboje przyszliśmy, a później już nigdy się nie spotkamy.
- Po mój produkt miała zjawić się niejaka Sofii. Nie żadna Josephine. Sofii. Ciemna blondynka, przysadzista,
o ciemnych oczach. Uważasz mnie za jakiegoś łatwowiernego idiotę? - powiedział. W jego głosie łatwo było usłyszeć ostrą nutę, jednak on pozostawał spokojny i pewną ręką mieszał swój napój. - Nie mam zamiaru martwić się jedną dziewuchą ze zmyślonym ego. Powiedz prawdę, dlaczego tu jesteś?
No właśnie. Dlaczego? Co takiego strzeliło Dolores do głowy? Nigdy nie łamała prawa, nie miała zamiaru tego robić, a co dopiero tak. Mimo że wiedziała, iż to jest złe, nieetyczne, nielegalne ani w żaden sposób wytłumaczalne, ale... Chyba w pewien sensie jej się to podobało.
- Przyjęłam jej prośbę.
Teraz to domniemany Dorian był cicho. Odłożył łyżeczkę i wziął dwa łyki kawy, bez przerwy patrząc na Dolly.
- Jak mam ci uwierzyć, że nie jesteś z DEA albo chociaż od zwykłych policjantów?
Dorian odsunął kubek z kawą na bok i nachylił się nad stołem. „Moja strefa jest naruszana!” - krzyczał każdy nerw Dolly, której ciało pragnęło się odsunąć bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Nigdy nie brałaś - zaśmiał się. - Albo jesteś na odwyku. Ale jesteś zdenerwowana. Więc musisz kupować
po raz pierwszy. Chcesz od Sofii porcję za fatygę, zgadza się?
- Nie mam zamiaru kiedykolwiek wziąć tego świństwa. Nie mam zamiaru wyglądać tak jak ty - odpowiedziała najspokojniej jak tylko potrafiła.
W gruncie rzeczy chłopak był przystojny, jednak na jego twarz zaczynały nakładać się przykre rysy.
Brunet spojrzał na nią jeszcze raz, mrużąc oczy. Wrócił na swoje miejsce i z kamienną twarzą pokiwał głową.
- Mam taką nadzieję. Mam nadzieję, że nic w życiu nie zmusi cię do brania - powiedział, patrząc gdzieś nad jej ramieniem.
Fitch prędko zmierzyła go wzrokiem kolejny już raz. Nie potrafiła stwierdzić, jak długo jest czysty lub czy
w ogóle jest czysty. Przez bluzę nie mogła zobaczyć jego ramion, więc nici z odczytania jego stanu
przez wkłucia. Oczy wydawały się być normalne, choć trochę podkrążone. Jego dłonie nie trzęsły się, lecz to nie mogła być żadna wskazówka - istnieją różne rodzaje używek o innych efektach. „To w gruncie rzeczy przykre” - pomyślała. Na myśl przyszła jej Sofii i powtarzała sobie, że narkotyk, który teraz próbuje zdobyć, nie jest dla niej. Ani dla nikogo innego.
- Słuchaj - odezwała się wreszcie, odsuwając filiżankę z kawą, która była już kompletnie zimna. - Nie wiem kim jesteś, czym się zajmujesz ani jakie interesy prowadzisz, ale wiesz co? Nie chcę tego wiedzieć. Nie przyszłam tu po to, byś mógł mnie wypytywać o cokolwiek. Sądziłam, że najzwyczajniej w świecie dasz mi... uhm, "towar" i wrócimy do domów. Choć nie wiem, czym dla ciebie jest dom. Jesteś zwykłym ćpunem, narkomanem, który...
- Zamknij się - warknął. - Śmiesz oceniać ludzi tylko po wyglądzie i własnych dociekaniach, kiedy tak naprawdę nie masz o niczym pojęcia - cedził przez zęby wyraźnie wytrącony z równowagi. - Teraz posłuchaj mnie. Sądzę, że nie jesteś lubiana w szkole. Ani na ulicy, ani gdziekolwiek indziej. Zapierasz się, jednak mimo wszystko pragniesz osoby, przed którą możesz się otworzyć. I zdradzę ci sekret: nie znajdziesz jej. - patrzył
na nią płonącym wzrokiem. - Oceniasz, a nic nie wiesz, nie zdajesz sobie sprawy z tego jak to jest! - cały czas mówił cicho, ale z mocą, a jego oddech przyspieszał z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem. - Kiedy rodzina cię zostawia, kiedy tracisz wszystkie bliskie osoby, kiedy ten cholerny stwór w głowie każe ci wziąć jeszcze, bo odzyskasz kontrolę... bo... bo tak będzie łatwiej, oni wrócą, a ty... będziesz szczęśliwy. Ale nie... – Pokręcił gorączkowo głową tak, że włosy rozsypały mu się po czole. - To on ma kontrolę, nie ty. Chce zabrać ci wszystko, co masz, choć tak naprawdę nie masz nic - zaśmiał się gorzko. Spojrzał na swoje dłonie i przekręcił głowę w lewo. - Niektórzy po prostu chcą się uwolnić i... - przerwał nagle. Wyprostował się, lecz jego wzrok spoczywał w tym samym miejscu. Wyglądał trochę tak, jakby dopiero co się ocknął. - Ja... Bądź co bądź, nie nazywaj mnie tak. - Popatrzył na mocno zdezorientowaną Dolores. - Nie nazywaj mnie ćpunem, bo nim nie jestem. Nie chcę być i...
Znowu pauza.
Dorian ugryzł się w wargę i sięgnął do kieszeni bluzy, po czym coś z niej wyjął, zaciskając przedmiot w dłoni.
- Przepraszam – szepnęła.
- Co? - zdziwił się podnosząc wzrok na Dolores.
- Przepraszam. Nie chciałam, żebyś... wziął sobie to do serca. To brzmi bez sensu, ale nie sądziłam, że tak zareagujesz.
Mówiła nie tyle z żalem, co z delikatnym zdezorientowaniem. Nie miała w zwyczaju przepraszać, ale teraz czuła, że to było nie w porządku. W pewnym sensie miał rację - oceniała ludzi po wyglądzie, lecz inaczej niż reszta. Zwracała uwagę na to, co bardzo często pomaga rozgryźć ludzi. I choć dotychczas jej sądy okazywały się trafne, to tym razem popełniła błąd.
Dorian bez słowa wyjął z kieszeni saszetkę i podał ją Dolores pod stołem.
Dolly wiedziała, że nie powinna w ogóle z nim rozmawiać, lecz szansa na dowiedzenie się czegoś na temat,
na który wcześniej nie miało się pojęcia była sporą pokusa, dlatego znów się odezwała.
- Powiedz mi, jak to jest?
- Wracaj do szkoły - rzekł ignorując pytanie. - To nie jest dobre miejsce ani czas.
Wstał od stołu i ruszył do wyjścia. Kiedy przekroczył próg, Dolores westchnęła i ruszyła za nim.
- Opowiesz mi więcej, jeśli spotkamy się gdzie indziej? - zapytała, gdy już go dogoniła. Ludzie, którzy ich mijali byli zbyt głośno, by ich usłyszeć, lecz ci wciąż rozmawiali szeptem.
Dorian zaśmiał się cicho i odparł:
- Okej, podsumujmy. Rozsądna aspołeczna introwertyczka z dystansem do całego świata chce zaufać dilerowi hery, którego zna od 15 minut, by spotkać się z nim w jakimś odludnym miejscu i porozmawiać o prochach. Zgadza się?
- Mniej więcej. - Fitch wzruszyła ramionami.
- Przestaję wierzyć, że nic nie bierzesz - odparł, kręcąc głową.

***

- Czemu złomowisko? - zapytał Dorian, gdy szli ramię w ramię.
- Nigdy nikogo tutaj nie ma - odparła Dolores, wpychając ręce do kieszeni.
Po obu ich stronach pięły się ku niebu mury ze szczątek przeróżnych maszyn. Wiele z nich to zgniecione samochody, z których lakier łuszczył się płatami. Minął tydzień odkąd spotkali się w kawiarni. Sofii prawie udało się ze szczęścia rzucić na szyję Fitch. W każdym razie dziękowała jej przez cały czas za każdym razem, gdy się widziały. Przez dwa dni. Dolores nie miała pojęcia, co Sofia zrobiła z heroiną, lecz czuła,
że z pewnością nie chce się w to więcej mieszać.
Tego dnia wychodząc tuż za dziczą nastolatków, Fitch usilnie starała się wepchnąć książkę do fizyki
w wypchaną torbę, kiedy usłyszała głos Doriana kilka metrów przed nią.
- Chciałaś porozmawiać, prawda? - zapytał wtedy, krzyżując ręce.
Teraz nawet mimo cienia, jaki dawały sterty przerdzewiałego metalu, słońce raziło w oczy najsłabszymi promykami. Mimo że nie było tak upalnie jak latem, to wciąż wiał ciepły wiatr. Nic prócz wczesnego zachodu słońca nie świadczyło o nadchodzącej jesieni.
- No, zaczynaj - odezwał się Dorian po długiej chwili milczenia.
Z tylnej kieszeni spodni wyjął paczkę papierosów i zapalił jednego. Nie patrzył na Dolores, lecz ta go obserwowała. Widziała, w jaki sposób wyjmuje zapalniczkę, jak trzęsą mu się dłonie, gdy chce wykrzesać
z niej ogień. Fitch dobrze wiedziała, że nie mógł mieć więcej niż 23 lata, a palił tak jakby robił to od dawna. Jakby sądził, że mu to pomaga.
- Chcę dowiedzieć się o tobie więcej - odrzekła po kilku sekundach, a jej wzrok z powrotem spoczął na drodze.
- Dlaczego?
- Bo zdążyłeś mnie zainteresować w ciągu 10 minut bardziej niż potrafili to zrobić moi rodzice i wszyscy, których w życiu poznałam, razem wzięci.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że mówisz to kimś, kto jest najgorszą osobą jaką znam.
   Po kilku godzinach rozmawiali dalej, nawet kiedy jedynym źródłem światła stały się lampki bilbordu, stojącego nieopodal.
- Z dokumentów, które czytałem wynika, że rodzice opuścili mnie, gdy miałem około 2 lata. Wychowałem się w sierocińcu, gdzie dzieci były po prostu... smutne. Przez pryzmat ich głupiej desperacji i pragnienia rodziców ja też doświadczałem tego typu trosk. Głupie, nie? Ale później zacząłem się bardziej izolować i myśleć samodzielnie. Stwierdziłem, że w końcu nie są mi do niczego potrzebni. Kontakty zabierały czas,
więc po prostu omijałem dzieciaki. W wieku 12 lat trafiłem do rodziny zastępczej. Spotkali się ze mną tylko raz przed adopcją i spędziliśmy w sumie jakieś pół godziny. Rozmawialiśmy tylko o moich zainteresowaniach naukami ścisłymi. Faktycznie, bardzo to lubiłem. Wszystko wydawało mi się być logiczne i takie jak należy. Wytrzymałem z nimi 3 lata, później uciekłem. Pierwszej nocy nocowałem pod mostem, bo padało,
a wiedziałem, że często gnieździli się tam bezdomni. Wiesz, nawet wtedy nie czułem braku "kumpli", u których mógłbym przenocować. Trafiłem akurat na ludzi nieprzepadających za obcymi i wyrzucili mnie następnego dnia. Błąkałem się po ulicach, a wieczorem w biedniejszej części miasta spotkałem jakiegoś gościa z domu dziecka. Był ode mnie starszy, pamiętam. Obiecał mi dach nad głową, jeśli będę mu posłuszny. No cóż, nie miałem innego wejścia. Tego samego dnia zapaliłem pierwszego jointa i wciągnąłem pierwszą kreskę. Kazał mi najpierw sprzedawać jego lichy towar jakimś ćpunom z urojeniami. Gdy wracałem do mieszkania bez pełnej sumy pieniędzy, bił mnie. Groził nożem, pistoletem, podpaleniem, wyrzuceniem przez okno, utopieniem, zepchnięciem ze schodów... Był ostro pokręcony. Po dwóch latach służenia mu zastrzeliłem go. Uciekłem
na klatkę schodową naszej gnijącej kamienicy i siebie również chciałem zabić. Okazało się, że nie ma więcej naboi. Haha, życiowe szczęście. Rzuciłem się pod samochód. Przeżyłem, ale trafiłem na OIOM i nie wyszedłem ze szpitala przez jakieś 3 miesiące. Później sam musiałem jakoś żyć, a więc zacząłem zajmować się dystrybucją i handlem. Okropnej heroiny. Kupowałem tańszą morfinę, pozyskiwałem mój produkt
i sprzedawałem. Była wtedy mało powszechna, a z tego co słyszałem uzależniała jak nic innego. Myślałem wtedy tylko o pieniądzach. I w tym nie byłoby nic aż tak złego. Powiem ci, co najgłupszego wtedy zrobiłem. Spróbowałem. Wepchnąłem sobie obrzydliwą strzykawkę z obrzydliwą herą w moją obrzydliwą rękę. Sądziłem, że wezmę tylko raz i na tym koniec. Idiota, idiota, idiota! Skończyłem 20 lat, biznes kwitł, a ja marniałem. Zmusiłem się do pójścia na odwyk. Nie brałem, dowiedziałem się, że choruję na zaburzenia depresyjne nawracające i zespół lęku napadowego. Było okropnie, wysyłali mnie do psychiatrów, szpitali, zamykali... Najlepszym sposobem była gra. Udawałem, że zdrowieję, a kiedy tylko wyszedłem, przedawkowałem. Pierwszego dnia. To było 2 miesiące temu. Codziennie powtarzam sobie: "TRZYMAJ SIĘ!" i po prostu nie biorę. Teraz jestem tutaj.
Dorian wziął kilka głębokich wdechów i przyciągnął kolana do piersi.
Mijała godzina pierwsza nad ranem. Siedzieli przy siatce służącej za płot złomowisku.
- A ja tak naprawdę nazywam się Dolly Fitch i kiedyś chciałam na Dzień Matki przygotować naleśniki, ale je spaliłam - powiedziała w końcu dziewczyna.
Dorian spojrzał na nią wielkimi oczami, a chwilę potem usłyszała najszczerszy śmiech człowieka w życiu. Zaraz i ona mu zawtórowała.
   Spotykali się przez kolejne pół roku każdego dnia. Większość ludzi, których mijali, miała ich za parę,
lecz im coś takiego nawet nie przyszło na myśl. Wciąż utrzymywali się w przekonaniu, że kontakty
z ludźmi są zbędne. A oni dla siebie są wyjątkiem. Rozmawiali ze sobą o wszystkim: kto wypluł gumę
na chodnik, która benzyna jest bardziej kaloryczna - 95 czy 98 albo kto jest twórcą spektroskopu. Tematy rozmów nie były dla nich żadnym problemem. Dorian "był czysty" przez cały czas, od kiedy się poznali, zakończył swój dotychczasowy "biznes" i dzięki pomocy mógł kontynuować naukę z coraz lepszymi wynikami.
    Dzień przed egzaminem Dolores oraz Dorian szli wieczorem po ulicach miasta. Wokół nie było żywej duszy, a w domach stopniowo gasły światła. W tym momencie zaczął się najgorszy rozdział życia Dolores.
Zza zakrętu z piskiem wyjechał czarny dodge, a jeszcze nim się przed nimi zatrzymał, wyskoczyło z niego troje ludzi. Dorian chwycił Fitch za ramię i zaczęli biec w przeciwną stronę. Może gdyby nie to, iż napastnicy postrzelili oboje w nogi, to udałoby im się uciec.
Teraz znajdowali się ze zbirami w opuszczonej fabryce komputerów. Siedzieli związani na krzesłach naprzeciw siebie. Oboje byli spoceni i przerażeni, ale wciąż patrzyli na siebie ze spokojem, jakby to była jakaś gra, kto pierwszy spanikuje.
- Myślałeś, że możesz tak po prostu od tego odejść?! - wydzierał się jeden w stronę Doriana, lecz wzrok chłopaka wciąż spoczywał na Dolly. - Nie zdajesz sobie sprawy, ile przez ciebie straciliśmy! Mało nie przyłapało nas DEA, a ty zniknąłeś! Słyszysz?! Nie patrzysz na mnie! - Wtedy uderzył Doriana po raz pierwszy. Zaraz był drugi, trzeci i czwarty raz. Zmasakrował mu całą twarz. - Koniec tego! Będziesz przykładem dla innych idiotów, którzy ośmielą się nas lekceważyć!
Kiedy gnębiciel dłonią drżącą ze zdenerwowania przystawił pistolet do głowy Doriana, po twarzy Dolly zaczęły płynąć łzy, niczym gorące krople na kamiennej masce.
- Jakieś ostatnie słowo? - odezwał się drugi z oprychów.
Dorian uśmiechnął się lekko, ale na tyle, by z jego rozciętej wargi popłynęła krew.
- Trzymaj się - szepnął, a gnębiciel nacisnął spust.

A co to?
Już mówię. Jest to praca na konkurs szkolny mojej przyjaciółki Wikandy.
Skoro ja nie mogę ostatnio nic z siebie wykrzesać to pozwoliła mi opublikować swoją pracę. Jeśli wam się podobało to wpadajcie na jej bloga "Adamant".

3.3.15

Jortini "Zaufany" - by Stella

 Siedziałam sama w salonie. Oglądałam jak małe ludziki poruszają się w małym, czarnym pudełeczku. Z początku wydawało mi się to okrutne, ale Jorge powiedział, że to nie są ludzie. Nie rozumiem, ale niech będzie. Jorge jest naprawdę sympatyczny, więc czemu nie potrafię mu do końca zaufać?
- Emily nie, proszę nie odchodź!
- Muszę inaczej, zginiemy - po jej policzku spłynęła łza.
- Nie ważne nie chcę cię stracić!
 To jest dziwne.
 Zdziwiło mnie kiedy dotknął swoimi ustami jej. O co chodzi.
- Co oglądasz - odwróciłam się. Stał za mną, wycierając ścierką mokre ręce. Skierowałam wzrok z powrotem na telewizor.
- Nie wiem - odparłam - Co oni robią? - zapytałam.
- Całują się - odparł. Wiele mi to nie mówi - Możesz kogoś pocałować, jeśli kogoś kochasz.

 Jorge już posprzątał po posiłku. Podszedł do mnie i wyjął z kieszeni małe szare... "coś". Dał mi to do ręki i powiedział:
- Miej to zawsze przy sobie, a jakby się coś działo to naciśnij ten przycisk - wskazał na mały zielony guziczek.
- Po co? - zapytałam.
- Będę wiedział, że coś się dzieję i przyjdę jak najszybciej - po chwili ciszy dodał - Późno już, chodźmy spać - przytaknęłam. Podał mi piżamę, po czym weszłam do łazienki. Wzięłam prysznic i ruszyłam do... Mojej? Jego? Czyjejś sypialni. Zaświeciłam światło, a przez moje ciało przeszły nieprzyjemne ciarki. Zobaczyłam tą twarz. Uśmiechała się od ucha do ucha, jak gdyby nigdy nic. Zaczęłam wrzeszczeć na cały głos. Obok automatycznie pojawił się Jorge.
- Co się dzieje?
- On tam jest! Za oknem! - z moich oczu ciekł strumień łez.
- Nikogo tam nie ma - stwierdził po zaglądnięciu do środka.
- Ale był! - wrzasnęłam jeszcze głośniej.
- Spokojnie. Nie bój się - powiedział po czym przytulił mnie do siebie. Objęłam go i pozwoliłam łzom swobodnie spływać - Zostać z tobą? - zapytał jak się już trochę uspokoiłam. Lekko przytaknęłam głową. Położyłam się na łóżku, a on siedząc obok nadal trzymał mnie za rękę. Po chwili zasnęłam. Sen jednak nie trwał długo. Budziły mnie najcichsze szumy. Jednak to co teraz usłyszałam to na pewno rozbijane szkło. anie przesłyszało mi się. Jorge też spał. Wstałam i podeszłam do drzwi lekko je uchyliłam. Ktoś zakrył mi usta dłonią. Jorge się obudził, słyszałam. Nic nie widziałam, było ciemno, ale czułam jak przykłada mi coś zimnego do szyi.
 Jorge zapalił światło. Do domu wparowali jeszcze inni policjanci.
- Któryś się ruszy, to poderżnę jej gardło! - wszyscy stali bez ruchu. Jorge wciąż miał w ręku pistolet, którym celował w niego, albo we mnie, nie wiem. Cicha. Nagle słychać huk, a Rodriguez pada na ziemię. Odsuwam się szybko. Jorge mnie przytulił.
- Już dobrze - szepnął próbując mnie uspokoić, znowu - Kocham cię - usłyszałam też po chwili. Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej.

2 lata później
 Jestem już normalną osobą. Razem z Jorge jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i nawet spodziewamy się dziecka. Wyjechaliśmy z Buenos Aires. Teraz mieszkamy w Hiszpanii. Jorge znalazł nową, mniej ryzykowną pracę. Mamy mały, ale śliczny domek w ślicznej dzielnicy, wspaniałych sąsiadów i przyjaciół. Idę dalej, nie patrząc w przeszłość.
                                                                                        

Tak wiem, zepsułam!!! Pożyczcie pistolet od Jorge i mnie zastrzelcie. Mała blokada, ale uparłam się, że napiszę, bo w końcu mamy już 11068 wyświetleń!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Wow!!!!!!
Dziękuję bardzo! Jesteście najlepsi! Dedykuję to każdemu! Dziękuję jeszcze raz! Pa!

7.2.15

Nowy blog!

Ok, w ankieie było 5 głosów i mam nadzieję, że tyle samo komentarzy będzie pod rozdziałem pierwszym. Blog głównie o Diego i Lodo.

3.2.15

Wracać?

A więc... Zastanawiam się czy już wrócić. Mam ferie i wena mnie nie opuszcza, bo mam już 3 rozdziały w przód, ale nie na tym blogu. 
Mam dużo pomysłów , ale nie potrafię tego napisać.
Na razie może jeszcze poczekam chwilę, a teraz mam pytanie.
Myślę o nowej historii. Tylko pozostaje kwestia czy ktoś będzie chciał to czytać. Mam już pomysł i nawet zaczęłam sobie pisać. Jednak z góry uprzedzam, że po pierwszym rozdziale, albo i dwóch pierwszych może wam to sie wydać podobne do bloga Rescata mi corazón, ale tak nie jest.
Podobne jest tylko to, że są te całe domki. Historia, wydarzenia i tak dalej będą inne. 
Więc... Chcecie tego bloga czy nie? Proszę o zostawienie komentarza, lub zagłosuj w ankiecie. Jest na górze po prawej.
Czekam na komentarze i głosy ;D

23.1.15

To jeszcze nie koniec!

A więc walę prosto z mostu. Zawieszam wszystkie blogi. Muszę się lepiej skupić na nauce, a poza tym przydałoby się nadrobić rozdziały. Nie wiem ile to potrwa, ale na pewno wrócę. W trakcie na pewno jeszcze coś tu napiszę. Jakieś coś informacyjne.
Cóż więcej mogę napisać. Trzymajcie się i mam nadzieję, że ci którzy naprawdę czytają nie zostawią mnie i wrócą, kiedy ja wrócę. To jeszcze nie koniec!
Na razie ;D

8.1.15

Jortini "Zrozumiana" - by Stella

- Nie płacz kochanie. Jesteś bezpieczna - uspokajała mnie głaszcząc po głowie.
- Boję się.
- Nie masz czego. Oni chcą ci tylko pomóc, zaufaj im Martina - Francesca jest jedyną osobą, której ufam. nie chcę żeby to się zmieniało. Dobrze mi tylko z nią.
- Możemy porozmawiać? - zapytał ten cały Pablo, czy jak mu tam było.
- Oczywiście - odpowiedziała. Nie chciałam żeby mnie zostawiała i sama o tym dobrze wiedziała, dlatego dodała - Ale z nią - widziałam ich spojrzenia. Nie byli co do tego przekonani - Rozmawiać będziemy o niej, niczego nowego się nie dowie.

- No więc może zaczniemy od pani. Jak pani się tam znalazła? - zadał pytanie. Ja tylko siedziałam przytulona do Franceski i słuchałam.
- To było 23 lata temu. Powodziło mu się bardzo dobrze. Miał własną firmę, na której zarabiał mnóstwo pieniędzy, a kobiety lgnęły do niego jak ćmy do ognia. Poznałam go przypadkiem. Ignorując wszystkie inne wybrał mnie. Dogadywaliśmy się bardzo dobrze, byłam ślepo zakochana. Postanowiliśmy razem zamieszkać, zaręczyliśmy się, jednak przyszły i gorsze dni. Stracił posadę, pieniądze. Przyzwyczajony do luksusowego życia w dostatku zaczął handlować narkotykami. Nie spodobało mi się to i postanowiłam od niego odejść. Dokładnie tego samego dnia był tak pijany, że nie panował nad sobą. Gdy się dowiedział, że chcę odejść wpadł w szał. Zaczął mnie bić, kopać, wyzywać. Na koniec przysiągł, ze jeśli spróbuję czegokolwiek zastrzeli moją siostrę, jej męża i dziecko. Moją jedyną rodzinę. Z obawy o to, że dotrzyma przysięgi robiłam wszystko co mi kazał. Stałam się jego darmową służącą. Rok później poznał młodą amerykankę Kate. Popełniła ten sam błąd co ja. Ślepo zakochana wprowadziła się do niego, myśląc, że to prawdziwa miłość. Niedzielnego popołudnia przyszła uradowana od lekarza i oznajmiła mu, że będą mieć dziecko. Z powodu braku jakiegokolwiek wsparcia, uradowania czy też jakiejkolwiek reakcji z jego strony, odeszła. Ona jednak nic nie powiedziała i nie miał jak jej zatrzymać. Wszystko było tak jak dawniej. Mnie wykorzystywał do wszystkiego. Dziesięć miesięcy później pojawiła się pod tymi drzwiami. Oddała mu płaczące niemowlę. Była to moja mała Martina - powiedziała głaszcząc mnie po plecach - Myślałam, że nie pozwoli jej żyć, a w najlepszym wypadku odda ją do domu sierocińca. On jednak podał mi ją i kazał się nią zająć. Gdy miała pięć lat już zaczął się na niej wyżywać. W piwnicy zrobił jej kryjówkę. Zresztą widzieliście, znaleźliście ją tam. Od czasu do czasu udało mi się zanieść jej coś do jedzenia i picia. Ta dziewczyna jest tam od urodzenia, nie chodziła do szkoły, nie widziała nigdy telewizora czy komórki. Nie wie o rzeczach, które teraz są dla człowieka czymś naturalnym. Kiedyś wrócił do domu pijany jak nigdy, dziwiło mnie, ze trzymał się na nogach. Razem z koleżkami wymyślili sobie, że to nagrają. To było tydzień, może dwa tygodnie temu. Nagranie jest gdzieś w domu. Znajdźcie i oglądnijcie, bo żadne słowa nie opiszą tego co jej robili.
- Co pani zamierza teraz zrobić?
- Spotkać się z siostrą.
- Co z Martiną?
- Nie wiem. Musi się jeszcze wiele nauczyć.
- Może zostać u mnie - wtrącił się Blanco.
- Jesteś pewien Jorge?
- I tak całymi dniami nic nie robię poza czekaniem na jakieś akcje.
- A jak już są to się spóźniasz.

 Z Francescą musiałam się niestety już pożegnać. Wróciłam z Jorge do tego samego domu. Dopiero teraz dokładniej przyjrzałam się salonowi. Dwie duże kanapy stojące na przeciwko siebie, a między nimi stolik. Bardzo dużo ozdób w postaci zdjęć, obrazów i rzeźb. Ale jedno przykuło moją uwagę. Czarne wielki coś stojące w kącie.
- To pianino - powiedział stając obok mnie. Spojrzałam na niego przelotnie. Podeszłam do pianina i dotknęłam, jakiegoś białego czegoś. Wydało z siebie dźwięk, przestraszyłam się i odskoczyłam od czarnego ustrojstwa. On się tylko uśmiechnął. Podszedł do tego i usiadł na równie czarnym i błyszczącym krzesełku.
- Usiądź - powiedział. Zrobiłam co kazał  usiadłam obok niego. Nasze ramiona lekko ocierały się o siebie, to jednak nie było to samo co czuć na sobie dotyk tego psychola. On był ciepły. Zaczął w skomplikowanej kolejności naciskać te białe wydające dźwięki. Wszystko ułożyło się w bardzo ładną melodię. Grał ok minutę. Nie zdejmowałam oczu z jego dłoni - Chcesz się nauczyć? - zapytał. Pokiwałam lekko głową, twierdząco. Położył dłoń na mojej i poprowadził ją kolejno na siedem białych przycisków.
                                                                                                  

Kolejna część i od razu mówię, że nie wiem kiedy będzie następna, ponieważ trochę się na niej zacięłam. Never mind.
Pierwszy post na tym blogu w 2015!!!!
Nie czuję żadnej różnicy. A wy?
Czekam na opinie ;D
Zauważyłam, ze to jest strasznie krótkie, ale nieważne. Jej jak jest.